(fragmenty z: „Sąd orzekł…”, Paryż 1972)
We wszystkich swoich poczynaniach kierowałem się, tak ja, jak i moi koledzy, troską o kraj. Kierowaliśmy się przekonaniem, że nie można w momencie zagrożenia wartości osoby ludzkiej, jej godności i praw, pozostawać bezczynnie. Odpierałem niebezpieczeństwo i zagrożenie wolności jednostki i jej praw ekonomicznych, odpierałem w miarę swych sił zagrożenie przez niedostatek, przez wyjałowienie kulturalne, umysłowe i moralne tych wartości, których bronić uczy nas historia mojego narodu, uczy nas cywilizacja, uczą nas dzieje świata. W warunkach, w jakich znalazła się Polska w latach sześćdziesiątych, gdy – jeszcze chciałbym przypomnieć – działalność określana jako legalna była niemożliwa, w atmosferze strachu, kłamstwa, donosicielstwa i obłudy, szedłem konsekwentnie drogą, którą kazało mi iść sumienie i to, że poczuwam się do powinowactwa z naszą wspaniałą, nieraz tragiczną, ale jakże odmienną od innych narodów, jakże trudną historią. Gotów jestem znosić udrękę, bo zdarza się niekiedy, że udręka okazuje się jedyną godną wiary i ochrony wartością.
Nie chodziło nam o władzę, to jest nonsens. Twierdzenie, że chciałem zdobyć władzę w Polsce, jest wymysłem, który ma na celu wykazanie, że ludzie, którzy przeciwstawiają się złu, ludzie, którzy nie utracili wiary w prawdziwy postęp i prawdziwą demokrację, że ludzie, którzy przeciwstawiają się obumarłym mitom – mają na celu w gruncie rzeczy osobisty interes. To jest po prostu nieprawda. To trzeba wreszcie powiedzieć. Jeżeli nie zostałem zrozumiany, nic na to nie mogę poradzić, pragnę jedynie wyjaśnić, że odpierałem zagrożenie ze strony niebezpieczeństwa, które – musimy to sobie oddać – widzieliśmy wyraźnie i nazywaliśmy właściwie – i, jak się okazało w wypadkach grudniowych, mieliśmy rację.
Korzystając z okazji, że mogę mówić, chciałbym z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że nie było naszym celem obalanie socjalizmu, nie o to chodziło Ruchowi. Dlaczego miałbym walczyć z konstytucją, która stwierdza, że Polska jest własnością całego narodu, a więc i moją także, dlaczego miałbym walczyć z konstytucją, która zapewnia nas o wolności słowa, dlaczego miałbym z nią walczyć ? To także nonsens. W konstytucji nie ma słowa partia. Nikt nie może nam zabronić myśleć samodzielnie. To bardzo dobrze, że są różnice zdań. Jeśli grupa rządząca partią twierdzi, że coś jest białe, to ja nie muszę w to uwierzyć. Ja muszę się jeszcze temu przyjrzeć, to jest ludzkie i zrozumiałe. Jeśli grupa rządząca partią twierdzi, że coś jest dobre, to to może być dobre, ale to może być także złe. My się musimy dopiero przekonać, czy to jest dobre. Jeśli życie społeczne toczy się jak na scenie, jeśli granica między tym, co naprawdę, a tym co na niby, jest niewyraźna, jeśli istnieje groźne zjawisko fikcji społecznej, jeśli ludzie mówią co innego, a myślą co innego, to to jest niemoralne. A jeśli są do tego zmuszani, kiedy boją się prawdy, to to jest sytuacja tragiczna. Myśmy się domagali prawdy, żeby prawa ludzi w tym kraju były przestrzegane, żeby przywrócić sens słowom, które sens utraciły, które stały się wytarte i fałszywe, i także tego, żeby człowiek za miesięczną pensję mógł sobie kupić coś więcej, niż średniej jakości ubranie. Bo chciałbym podkreślić może raz jeszcze, bo tych słów nigdy dość, że naród, w którym te prawa są łamane, naród, który nie wnosi wkładu do współczesnej cywilizacji, naród, który nie cieszy się autorytetem w świecie, naród, gdzie życie polityczne jest zakłamane, naród, który przepija znaczną część dochodu narodowego – jest zagrożony w swej egzystencji. Naród, gdzie więcej jest milicjantów niż lekarzy, gdzie kobiety muszą pracować, bo brak jest środków utrzymania dla rodzin, naród, gdzie uporczywie twierdzi się coś, co jest nieprawdą, gdzie brak jest rzetelnej informacji o otaczających go narodach i gdzie w pozostałych narodach brak jest rzetelnej informacji o tym narodzie – taki naród jest zagrożony w swej egzystencji. To są tylko słowa, ale w tym procesie chodzi o słowa, bo nie o maszyny i dwa powielacze.
Jesteśmy w konkretnym miejscu Europy i sąsiadujemy z konkretnymi narodami i państwami. To się już raczej nie zmieni i właśnie dlatego musimy z tymi narodami żyć w przyjaźni. Myśmy się domagali, aby ta przyjaźń istniała. Ten, kto twierdzi, że tego nie pragnęliśmy, ten się myli, albo świadomie kłamie, bo zawsze uważaliśmy, że naszą szansą jest prawdziwa, oparta na wspólnych interesach i poszanowaniu własnej odrębności i własnej suwerenności i przyjaźni, przyjaźń z Niemcami, i Rosjanami, Czechami i Szwedami. Raz jeszcze przypominam, że nigdy nie uważałem, że ZSRR musi być naszym wrogiem, że niemożliwe jest ułożenie stosunków Polski z tymi państwami na zasadach opartych o wzajemną przyjaźń i obopólną pomoc. Suwerenność zawsze była nam droga i o nią się musieliśmy dobijać. Poszanowanie wzajemnej odrębności i suwerenności, wyjaśnienie odważne i do końca tragicznej nieraz przeszłości i jej przezwyciężenie jest w stosunkach pomiędzy narodem polskim i narodami ZSRR konieczne, bo może kiedyś nadejść taki moment, kiedy tlące się ciągle kompleksy i emocje, kiedy źle skierowany temperament narodowy doprowadzić mogą do tragicznych dla nas następstw. Myśmy się domagali tego, aby zniknęły upiory przeszłości i aby tych następstw, które mogą kiedyś nadejść, nie było. To także nie są słowa bez pokrycia. Studiując historię powojenną Europy Środkowo-Wschodniej można się o tym przekonać.
Nie rościliśmy sobie nigdy prawa do nieomylności, nie wypracowaliśmy także szczegółowego programu reform i naprawy kryzysu, który trwał i pogłębiał się w kraju, myśmy się tylko domagali zwrócenia uwagi społeczeństwa, które tak długo oduczano myśleć i karmiono przeżutą papką, na sytuację, której zło widzieliśmy tak wyraźnie. Nie pragnęliśmy stworzyć jakiegoś zorganizowanego podziemnego stronnictwa, jakiejś nowej partii, tyle że innej, niż ta, już dobrze znana, nie jednoczyliśmy żadnych – cytuję „elementów wichrzycielskich”. To jest język, którym dziś w Polsce nikt nie mówi. Myśmy pragnęli, aby ci, którzy widzą lub mają szansę zobaczyć zło w kraju, którym dalszy los społeczeństwa nie jest obojętny, którzy chcą, aby lata siedemdziesiąte nie zostały zmarnowane tak, jak zostały zmarnowane lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte – włączyli się do pracy nad reformą, nad wypracowaniem programu zmian i odnowy. Jeśli pragnęliśmy pracować dla tego kraju, jeśli pragniemy wspólnie z innymi ludźmi dyskutować i gromadzić argumenty i wiedzę o sytuacji w Polsce, jeśli interesujemy się zagadnieniami społecznymi, a nie potrafimy sami poruszać się w dżungli urzędowej dezinformacji, jeśli męczy nas czytanie o frontach narodowo-wyzwoleńczych, buntach i marionetkowych prezydentach, a nie mogliśmy znaleźć miejsca dyskusji – stworzyliśmy sami takie miejsce. To było nasze hasło.
Myśmy nie godzili w żadną doktrynę. Stefan Tuerschmid i Joanna Szczęsna powiedzieli to w tym pokoju, że są komunistami i że model państwa totalitarnego kłóci się z pojęciem socjalizmu. Nie mówię tego dlatego, żeby przedstawić siebie jako komunistę, bo to byłaby nieprawda, a ja chciałbym bronić się nie kłamstwami i wykrętami, tak jak kłamstwami i oszustwami mnie atakowano w śledztwie, ale prawdą, bo prawda jest naszym sprzymierzeńcem i musi wykazać, że nie uczyniłem niczego, co zasługuje na potępienie. Nie jestem i nigdy nie byłem wyznawcą marksizmu, prawdopodobnie też nigdy nim nie zostanę. Nic w tym złego. Uważam, że marksizm w wieku XIX czuje się jak ryba w wodzie, ale w wieku XX nie może oddychać. To nie stawia mnie poza społeczeństwem, na jakimś zapomnianym marginesie, bo marksistów w Polsce jest niewielu. Mam prawo i moralny obowiązek przeciwstawić się złu i piętnować twórców tego zła, mam prawo i moralny obowiązek włączyć się do pracy nad realizacją gwarancji konstytucyjnych, nad dziełem odnowy i przezwyciężeniem trudności i kryzysu, nad walką o prawdziwą demokrację i prawdziwy postęp społeczny bez względu na filozofię, jaką wyznaję, bo Marks nie był prorokiem, a naukowcem.
Moja działalność służyła przedstawieniu społeczeństwu istotnych, a nie powierzchownych przyczyn trudnej sytuacji i była od początku do końca działalnością społeczną i polityczną. Nazwanie mnie kryminalistą, nazwanie kryminalistami moich kolegów i koleżanek, to jakieś nieporozumienie lub świadome rozmijanie się z prawdą. Ci ludzie, którzy odpowiadali w tym miejscu na pytania, którzy w mniej lub bardziej umiejętny sposób – bo to tylko ludzie – tłumaczyli, o co nam wszystkim chodziło, to nie byli kryminaliści. Dlaczego odbiera mi się godność więźnia politycznego ? Ja przecież nie działałem z tak zwanych niskich pobudek, nie miałem z tych lat, w których pracowałem w Ruchu, nic. Nie zdążyłem napisać pracy doktorskiej, ale to nie ma żadnego znaczenia, bo prac doktorskich jest w tym kraju dosyć, a Ruch jest jeden. Dlaczego nazywa się mnie złodziejem, skoro nic nie ukradłem, bo maszyny i powielacze nie stały się moją własnością, pozyskanie ich nie było celem samym w sobie, tylko środkiem do skutecznego dzielenia się słowem, nie tylko mówionym, ale także pisanym; bo kiedy odebrano społeczeństwu możność nieskrępowanej dyskusji, kiedy nie mogliśmy wybrać sobie żadnej z wychodzących w Polsce licznych gazet jako miejsca, gdzie moglibyśmy zamieszczać nasze poglądy – mieliśmy prawo powołać do życia własną gazetę, to chyba także zrozumiałe. Nie uważam się za kryminalistę, nie uważam za kryminalistę nikogo z nas, dopóki ktoś nam nie udowodni, że choćby jedna złotówka, która wpłynęła do nas, została wydana w innym niż ogólnospołecznym celu.
Zarzucano mi, że chciałem obalić socjalizm w Polsce. Raz jeszcze stwierdzam, że jest to niesprawiedliwy zarzut, zarzut gołosłowny, który tendencyjnie, z pogwałceniem poprawnej metody argumentacji, w oparciu o ogromny materiał śledztwa usiłowano uzasadnić – i to się nie udało. Proces wykazał, że nikt z nas nie miał tego na celu. Nie będę się powtarzał, ale ani jeden z ruchowców, którzy na tej sali wyjaśniali, o co chodziło Ruchowi, nie powiedział, że Ruch chciał obalać socjalizm. Bo jeśli, jak nas uczą wszystkie wydane po wojnie książki, istnieją we współczesnym świecie tylko dwa systemy polityczne: socjalizm i kapitalizm, i jeśli chcielibyśmy obalić socjalizm, to znaczyłoby, że chcieliśmy restauracji kapitalizmu w Polsce. Dlaczego tego nie zarzucono nam wyraźnie, tylko te ciągłe niedomówienia, sprzeczności i tendencyjności ? Nie zarzucano nam tego, bo to jest nonsens tak ewidentny, że aż śmieszny. Cała działalność ruchowców służyła podparciu działalności podstawowej, tzn. uświadomieniu sobie istnienia i przyczyn zagrożenia praw społeczeństwa, wolności jednostki i domaganiu się poszanowania tych praw. (…)
Zastanawiałem się długo, dlaczego język protokołów przesłuchań, dlaczego to, co wielu ludzi w tych protokołach rzekomo twierdziło, dlaczego to nie znalazło potwierdzenia na tej sali ? Dlaczego funkcjonariusze SB czytali mi zeznania moich kolegów, w których moi przyjaciele, dla których zawsze czułem głęboki szacunek, obrzucają mnie błotem, wstydzą się nawet, że mnie znają, i żałują, że twierdzili, iż w Polsce panował kryzys i że oni próbowali ten kryzys przezwyciężyć ? Dlaczego tak wiele było w tych protokołach sformułowań dobrze mi znanych, których odbicie znajdowałem w pytaniach zadawanych mi w pokojach przesłuchań SB ? Ta rozbieżność nie jest wynikiem zmiany poglądów, bo ile razy w ciągu jednego roku można zmieniać poglądy, ale jest odbiciem głębokiej różnicy pomiędzy atmosferą pokojów w więzieniach, gdzie palą się czerwone lampki, a atmosferą sali sądowej. To, co tam powstawało, powstawało w mrokach śledztwa, w atmosferze lęku, obawy o własny los i los rodziny, w atmosferze głębokiej izolacji, a wreszcie w atmosferze, gdy z jednej strony znajduje się ogromny aparat służby bezpieczeństwa, nowoczesny sprzęt, specjaliści, cały majestat nowoczesnej policji, posługującej się na dodatek kłamstwem, obietnicami i dokładną znajomością tego, co chcą usłyszeć – a z drugiej strony siedzi oderwany nagle od rodziny, studiów lub pracy młody chłopak, lub jeszcze gorzej młoda dziewczyna, pragnąca za wszelką cenę wrócić do świata. Wtedy szanse nie są równorzędne, to nie wytrzyma próby światła dziennego. Właśnie ta nierównorzędność szans, której rezultatem są protokoły, w których niektórzy ludzie podpisywali to, co im narzucono, lub mówili to, co im wmawiano, ta nierównorzędność istniejąca w pokojach przesłuchań SB z chwilą, gdy zniknęła, doprowadziła do powstania rozbieżności, które najlepiej świadczą o atmosferze, w jakiej prowadzono przeciwko nam śledztwo. Ale w spokojnej atmosferze tej sali ludzie, którym wmawiano różne mity, mówili prawdę, a ta prawda brzmi tak, że Ruch działał dla społeczeństwa, że przeciwstawialiśmy się złu i to zło piętnowaliśmy. Dlatego uważam, że nie uczyniłem niczego, co nie było podporządkowane naczelnemu szlachetnemu celowi.